Wybiec poza przeciętność

- Sport pomógł mi wyrwać się z ram wizerunku szarego człowieka. Dzięki temu co osiągnąłem, ludzie nie mówią o mnie: „o, to ten niewidomy”, tylko: „to ten, który był w Rio, zdobył coś w Katarze…” – tak o swojej największej pasji mówi student UJK, paraolimpijczyk, Aleksander Kossakowski.

- Sport pomógł mi wyrwać się z ram wizerunku szarego człowieka. Dzięki temu co osiągnąłem, ludzie nie mówią o mnie: „o, to ten niewidomy”, tylko: „to ten, który był w Rio, zdobył coś w Katarze…” – tak o swojej największej pasji mówi student UJK, paraolimpijczyk, Aleksander Kossakowski.

Choć wiele dni spędza na obozach i treningach poza Kielcami, czasem można spotkać go na jakiejś mało uczęszczanej drodze biegnącego obok jadącego na rowerze taty. Sportowców takich jak on – niewidomych długodystansowych biegaczy jest w Polsce zaledwie kilku.

Po medal bez buta

Aleksander Kossakowski ma 23 lata. Mieszka w Kielcach i jest zawodnikiem Startu Radom. Jego sportowe osiągnięcia można by wymieniać bardzo długo. Sam za swój największy sukces uważa 4. miejsce na ubiegłorocznych Mistrzostwach Świata w Doha w Katarze. Od miejsca na podium dzieliły go tylko 22 setne sekundy.

Siły charakteru i pogody ducha mógłby pozazdrościć mu niejeden zdrowy sportowiec, a dowodem na to niech będzie historia z tegorocznych Mistrzostw Europy we Włoszech, gdzie Aleksander dobiegł na metę… bez buta. Podczas zawodów ktoś nadepnął mu na stopę i but zsunął się z nogi. Dzięki wsparciu swojego przewodnika i własnej determinacji, Aleksander nie tylko zdołał ukończyć bieg, ale jeszcze zdobył brązowy medal. Wkrótce potem reprezentował Polskę na Igrzyskach Paraolimpijskich w Rio.

Lekarze odradzali sport

Przygodę ze sportem rozpoczął w wieku siedmiu lat od pływania. Rok wcześniej lekarze wykryli u niego nieuleczalną i postępującą chorobę oczu. Odradzali uprawianie sportu. Będąc uczniem gimnazjum Aleksander zainteresował się jednak lekkoatletyką. Zachęcił go do tego tata, trener karate. – Nie wywierał na mnie presji. Mój brat cierpi na tę samą chorobę co ja, a jest masażystą i nie ma nic wspólnego ze sportem. Tata po prostu wysłał mnie na obóz lekkoatletyczny, bo byłem dość niesforny i trzeba było w pozytywny sposób spożytkować mój nadmiar energii. Dostałem w kość, ale uznałem, że to coś dla mnie. Ze wszystkich dyscyplin najbardziej spodobały mi się długodystansowe biegi – mówi z uśmiechem.

Rozpoczął treningi pod okiem Krzysztofa Jóźwika. Teraz jest podopiecznym Jacka Szczygła z Kozienic.

Patrzy oczami przewodnika

- Do 16. roku życia biegałem sam, ale z uwagi na postęp choroby musiałem zmienić kategorię i znaleźć przewodnika – mówi.

Przewodnik jest oczami niewidomego biegacza. Pilnuje tempa, opisuje trasę i informuje o pozycjach przeciwników. Biegnie blisko partnera, jest z nim połączony szarfą, której końce obaj trzymają w ręku. – Musi być przynajmniej o klasę lepszy niż niewidomy sportowiec. Powinien mieć siłę, żeby mówić w czasie biegu i myśleć taktycznie – tłumaczy Aleksander Kossakowski.

Dodaje, że niełatwo o dobrego towarzysza, ponieważ, co zrozumiałe, większość zdrowych biegaczy skupia się na własnej sportowej karierze. – Miałem szczęście, bo spotkałem na swojej drodze Sylwestra Lepiarza. Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu na obozach i treningach. Poświęcił dla mnie swoją karierę. Choć doceniam go jako przyjaciela, to nasze sportowe drogi niestety musiały się rozejść – mówi Aleksander.

Finał był w zasięgu ręki

Powodem był nieudany występ w Rio, z którym obaj wiązali wielkie nadzieje. – W ferworze emocji Sylwek nie nadał naszemu biegowi odpowiedniego tempa. Najgorsze jest jednak to, że zostaliśmy zdyskwalifikowani, bo wbiegł na metę przede mną, co jest niedopuszczalne. Przepisy są bardzo restrykcyjne. W tym biegu zdyskwalifikowano aż 6 par. Gdyby nie ten błąd, bylibyśmy w finale. Bardzo tego żałuję. Zdobycie medalu pozwoliłoby mi zapewnić sobie jakąś przyszłość, stabilizację finansową. To była nasza wspólna porażka, bo przewodnik też otrzymuje gratyfikacje za medal – mówi Aleksander Kossakowski.

Nie ukrywa, że bardzo przeżył to niepowodzenie. – W Rio byłem dość długo, więc chcąc nie chcąc, trochę pozwiedzałem, mimo że humor mi nie dopisywał. Do tej pory to przeżywam, ale jak to kiedyś ktoś mądry powiedział: „pierwsze duże zawody trzeba zepsuć”. Marzę o kolejnych igrzyskach, to mój życiowy cel. Moim nowym przewodnikiem jest Dawid Kubiec ze Starachowic. Przygotowujemy się do przyszłorocznych Mistrzostw Świata w Londynie. Chcę sobie udowodnić, że potrafię coś osiągnąć – zapowiada Aleksander.

Biegacz z gitarą

Na treningach spędza minimum 2 i pół godziny dziennie. Godzi je ze studiami na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego. Jest na III roku zarządzania. Pisze pracę licencjacką o tym, co jest mu bardzo bliskie: o konkurencji i motywacji. – Mam indywidualny tok studiów i korzystam ze wsparcia asystenta, który pomaga mi na przykład w sporządzaniu notatek. Nie da się ukryć, że treningi zajmują mnóstwo czasu, przed Rio co dwa tygodnie byłem na obozie. Na szczęście mam duże wsparcie wykładowców – podkreśla.

- Sport uczy mnie systematyczności i zabiera energię, którą w innym wypadku traciłbym na jakieś głupoty – śmieje się. Gdy jednak znajduje trochę czasu dla siebie, chwyta za gitarę. – Uwielbiam klasyczny rock lat 80. i 90. Słucham płyt i gdy tylko pojawia się okazja chodzę z przyjaciółmi na koncerty – mówi.

Nasz profil na Facebook
Tweeter
YouTube
Radio Fraszka